Przedwojenne wakacje: Gorąco i drogo?
Nauka tańca na plaży, prezydent przechadzający się w szlafroku, smażenie jajek sadzonych na wydmach… Przedwojenne polskie kurorty prześcigały fantazją te współczesne, oferując jednocześnie rozrywkę kulturalną na dobrym poziomie.
Gorąco i drogo
Ostatnie lato przed wybuchem II wojny światowej było wyjątkowo gorące – jak podają ówczesne kroniki, woda w Bałtyku osiągała temperaturę 27 stopni, a na helskich wydmach biwakujący harcerze… przyrządzali jajka sadzone.
„Silna fala upałów nawiedziła znowu wybrzeża polskie, dając odczuć się najmocniej na piaskach Mierzei Helskiej, gdzie temperatura w słońcu na wydmach przekraczała 53 stopnie. Letnicy niemal całe dnie spędzają w Bałtyku, którego wody mają temperaturę nie notowaną 27 stopni” – informował „Kurier Warszawski” z 8 sierpnia 1939 roku.
Wypoczywający wczasowicze, podobnie jak dziś, narzekali na nadmorską drożyznę. „Jurata, śmiem zauważyć, postępuje na zasadzie antyku – im starsza, tym droższa! Gorące morskie kąpiele podrożały o pięćdziesiąt groszy, prymitywna rozbieralnia nad pełnym morzem z groszy dwudziestu pięciu podskoczyła na pięćdziesiąt, pół godziny jazdy kajakiem podrożało o pięćdziesiąt groszy. Znana śpiewka o krótkim sezonie jest odpowiedzią na wszelkie słowa sprzeciwu. Sezon krótki, ale rozum wszystkich owych przekupniów długi” – pisała na łamach miesięcznika „Kino” Magdalena Samozwaniec.
W 2021 roku szerokim echem odbiła się w mediach historia urlopowicza, który postanowił „uatrakcyjnić” innym wczasowiczom pobyt na plaży przynosząc ze sobą sprzęt grający i racząc wszystkich gromkim disco-polo. Zrozpaczeni plażowicze uciekli się ostatecznie do pomocy funkcjonariuszy policji. „Coś takiego przed wojną byłoby nie do pomyślenia!” – stwierdziłby niejeden współczesny urlopowicz. Czy rzeczywiście? Mało kto wie, że przedwojenne bałtyckie plaże bywały wyposażone w… głośniki. Zamiast disco – polo czy techno puszczano z nich wprawdzie muzykę instrumentalną, wielu jednak uważało to za profanację szlachetnych odgłosów natury i preferowało wypoczynek przy szumie fal. „Jurata ma jedną wielką zaletę. Jest piękna i cicha – cicha jak prawdziwa dama. Głośniki radiowe tak częste na innych naszych plażach, drące się niby kłócąca się kuchta, która po wykłóceniu się nuci rzewne tango, milczą tutaj taktownie. Szum morza i szept sosen oto jedyny jazz tej czarującej miejscowości” – podkreślała Samozwaniec w reportażu „Pociąg staje w Juracie”.
Nadmorski szyk w „Lido”
Jurata – kurort na Półwyspie Helskim wybudowany specjalnie z myślą o letnich wakacjach – cieszyła się mianem najbardziej ekskluzywnego miejsca polskiego Wybrzeża. Swoją rezydencję miał tutaj sam prezydent RP Ignacy Mościcki, którego można było spotkać na helskich plażach w ozdobnym… szlafroku. Konfekcja nadmorska – podobnie jak dziś – obfitowała w tkaniny zdobione wzorami marynarskimi, kwiatami, groszkami i kołami. Przedwojenne magazyny wskazywały na możliwość ukrywania dodatkowych kilogramów pod ciemnymi tkaninami, lansując modę na szczupłą i wysportowaną sylwetkę. Do dobrego tonu wśród przedwojennych wczasowiczów należało posiadanie własnej willi w Juracie. Szczęśliwym posiadaczem jednej z nich był słynny malarz Wojciech Kossak, który do nadmorskiego kurortu przyjeżdżał co roku wraz z całą rodziną. To tutaj powstał jego słynny obraz „Zaślubiny Polski z morzem”. Ci z urlopowiczów, którym nie było dane posiadać domku letniskowego w najmodniejszym kurorcie, a którzy wciąż chcieli „zadać szyku” w towarzystwie, zatrzymywali się w hotelu „Lido”.
Jak pisze Anna Lisiecka, autorka książki „Wakacje 1939”, „Hotel >>Lido<< – modernistyczny, z ogrodem i półokrągłym tarasem, w którym przygrywał najlepszy polski band, oktet Petersburskiego i Golda […] – był zarazem klubem towarzyskim Juraty. […] Zatrzymywały się tutaj gwiazdy sportu – wśród nich olimpijka i żona ministra Halina Konopacka-Matuszewska oraz lotnicy Józef i Bolesław Adamowiczowie. Nie brakowało oczywiście gwiazd filmu i rewii: Eugeniusz Bodo, Loda, Zizi i Alicja Halama, Maria Bogda, Tola Mankiewiczówna, Paweł Prokopieni […]. W lipcu 1939 roku w >>Lido<< zatrzymał się Jan Kiepura ze swoją śliczną, śpiewającą koloraturowym głosem żoną, Marią Eggerth. […] 25 lipca [1939 – przyp. red.] nasz słynny chłopak z Sosnowca wystąpił na placu Grunwaldzkim w Gdyni. […] Podkreślano, że koncert, podobnie jak poprzedni, warszawski, stał się zarazem wielką manifestacją polskości. Kiepura na koniec występu odśpiewał Rotę, a wtórował mu wielotysięczny tłum zgromadzonych widzów”.
Jurata nie była jedynym cieszącym się popularnością nadmorskim kurortem. Stefan Żeromski, któremu po przebytej grypie hiszpance lekarz zalecił leczenie klimatyczne nadmorskim powietrzem, zamieszkał w wynajętym domku rybackim we wsi Orłowo (dziś dzielnica Gdyni). „Wiele podróżowałem po świecie, ale tak pięknego zakątka, takiego połączenia morza, lasów i wzgórz, nie widziałem nigdzie. Tu czuję się spokojny i szczęśliwy” – pisał o tym miejscu.
W gorące miesiące wakacyjnego sznytu nabierała nawet poczciwa Wisła. Na plażach pod mostem Poniatowskiego – podobnie jak dziś – wypoczywały wówczas tłumy. Przedwojenne gazety donosiły o sporym zagęszczeniu amatorów słońca i wody – jak obliczono, na jeden metr kwadratowy przypadały dwie osoby. Ówczesna Wisła była rzeką czystą i nadającą się do kąpieli, choć niebezpieczną z uwagi na zdradliwy nurt i tworzące się wiry. Nie było sezonu bez licznych interwencji ratowniczych, często z uwagi na lekkomyślność kąpiących się.
Najcieplejszym i najdalej wysuniętym na południe przedwojennym kurortem były Zaleszczyki (dziś w granicach Ukrainy). „Zaleszczyki grają wszystkim barwami lata. Otoczona z trzech stron kotlina jest ostatnim kęsem polskiej ziemi, którą mam pożegnać” – pisał o tym miejscu Melchior Wańkowicz w 1939 roku.
Ostatnie takie lato
Ostatnie przedwojenne lato, wyjątkowo piękne i upalne, tylko nielicznych napawało niepokojem i przeczuciem wojennej tragedii. „Byliśmy w Juracie, pamiętam soczysty smak żółto-zielonych renklod sprzedawanych na plaży. Przed południem pływałem w morzu, a potem w mokrym kostiumie jechałem rowerem nad zatokę, gdzie trenowałem przed zawodami pływackimi pod okiem Szelestowskiego. […] Wygrałem zawody. Od czasu do czasu na plaży pojawiali się polscy oficerowie na koniach, wzbudzając dumę i podziw wśród letników. Perspektywa wojny była bardzo odległa, wręcz nierealna. Wydawało nam się, że jesteśmy silni i dobrze przygotowani. I powtarzaliśmy za głównym wodzem Edwardem Rydzem-Śmigłym: >>Nie damy nie tylko całej sukni, nawet guzika nie damy<<. No i ufaliśmy naszym sojusznikom: potężnej Francji oraz Wielkiej Brytanii” – wspomina Piotr Badmajew, syn słynnego przedwojennego lekarza Włodzimierza Badmajewa, który spędził w Juracie ostatnie przedwojenne lato jako uczeń szkoły podstawowej.
O groźbę rozprzestrzenienia się konfliktu zbrojnego pytano słynnego przedwojennego jasnowidza Stefana Ossowieckiego. „Wszystko rozejdzie się po kościach” – twierdził. Atmosfera ostatnich dni sierpnia 1939 roku była jednak coraz bardziej napięta. „Jestem dość wytrącony z równowagi sytuacją ogólną i ogarnia mnie powoli wściekłość i szał bojowy. Skończyłem dziś przedostatni portret i jutro zaczynam ostatni” – pisał z Zakopanego do żony Witkacy tydzień przed wybuchem wojny. „Ostatnie dni sierpnia 1939 roku wydawały się jakieś takie coraz mniej spokojne. To sąsiad zza płotu coś wspominał o wojnie, to ten i ów z gospodarzy zakupił większą ilość cukru, mąki, nawet soki lub nafty. Kupowano więcej świec, zapałek. Innym razem w „Gazecie Świątecznej”, którą głównie z przypomnieniem mamy prenumerowaliśmy, przeczytaliśmy, że oto czołgi polskie suną ku zachodniej granicy, a to że samoloty polskie przepędziły z pogranicza samoloty niemieckie lub że gdzieś schwytano niemieckiego szpiega i inne podobne wiadomości” – wspominał Eugeniusz, gimnazjalista z Solca (Archiwum Ośrodka Karta II/0967).
Monika Żeromska, spędzająca nad Bałtykiem ostatnie przedwojenne lato, pisała w swoich wspomnieniach: „Pełno było znajomych, byłyśmy całymi dniami w towarzystwie, nawet trochę za gęsto. […] Ale nagle raz za razem zaczęły na ten półwysep dochodzić wiadomości groźne, coraz groźniejsze, jakby fala się gdzieś podniosła, już o niczym się nie mówiło, tylko o wojnie, zerwanych rokowaniach, o Hitlerze i mobilizacji. […] Ludzie wyjeżdżali z dnia na dzień, robiło się coraz puściej, pociągi chodziły rzadziej i szalenie zatłoczone. Nas także porwał ten powszechny strach. Z trudem wielkim dostałyśmy miejsca w jednym z ostatnich pociągów…”.
Agnieszka Żurek