AktualneSpecialsTurystyka

Panie szczytów i chmur

Pierwszą osobą polskiej narodowości, która postawiła stopę na najwyższym szczycie świata była kobieta – Wanda Rutkiewicz. Polki mają wybitne osiągnięcia w himalaizmie, a swoją górską przygodę zaczynały na ogół w rodzimych Tatrach.

Tatry są równie niedostępne i równie dostępne dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Ponoszą one [kobiety – przyp. red.] wszystkie trudy z niezwykłą wytrzymałością; wykazują odwagę, przytomność umysłu, spokój wobec niebezpieczeństwa, i w ogóle wszelkie dobre przymioty taternika” – pisał w swojej powieści „Na przełęczy” Stanisław Witkiewicz. I rzeczywiście, historia polskiego taternictwa, a następnie himalaizmu dowodzi, że ojciec „Witkacego” trafnie scharakteryzował zarówno specyfikę najwyższych polskich gór i naturę ich odkrywców. „Należę do tych nielicznych wspinaczy, którzy zaczęli uprawiać taternictwo, prawie nie znając Tatr. Do taternictwa nie dochodziłam poprzez turystykę wysokogórską, ucząc się wspinaczki, poznawałam jednocześnie Tatry.

Znałam je z map i przewodników, znałam sporo faktów z historii ich zdobywania, a także nazwiska najlepszych taterników i alpinistów, umiałam wymienić wszystkie szczyty w głównej grani Tatr, topografii uczyłam się z albumów. Z pomaturalnej wycieczki w góry niewiele pozostało mi w pamięci, toteż po przyjeździe do Zakopanego nie bardzo orientowałam się, jak dojść na Halę Gąsienicową”. „Wracaliśmy do domu, do rodzin, do pracy czy nauki, trochę zawiedzeni, z niedosytem gór. Ten niedosyt rodził tęsknotę, która kazała nam wracać w góry przy każdej okazji. Było tak, jak we fraszce Jana Sztaudyngera, jak na niego wyjątkowo lirycznej: «Skądkolwiek wieje wiatr, zawsze ma zapach Tatr»” – dzieli się refleksją Wanda Rutkiewicz na kartach swojej książki pt. „Na jednej linie”. Towarzysze jej wspinaczek podkreślają, że w swojej pasji była nieugięta. „Kiedy Wanda złapała w skałkach bakcyla wspinania, nie chciała odpuścić żadnego wyjazdu – mówi Bogdan Jankowski. – Kiedyś miała kłopoty z zatokami. Nie mogła ich wyleczyć i lekarze powiedzieli, że tylko operacja przyniesie poprawę. Wanda zdecydowała się na zabieg, położyła się w szpitalu, przygotowywali ją do operacji. Zabieg miał się odbyć w poniedziałek, ale na weekend postanowiła jeszcze uciec na chwilę w skałki. Pojechała, zaczęła się wspinać i spadła z Direttissimy Sukiennic, trudnej drogi. Uszkodziła kręgosłup.

Musiała po tym wypadku jechać do innego szpitala, do Jeleniej Góry, a nie kłaść się na zatoki w szpitalu we Wrocławiu. Okazało się, że przy problemach z kręgosłupem kłopoty z zatokami przeszły jak ręką odjął”. Tak samo było potem z kręgosłupem. „Spadłam i połamałam sobie jakieś wyrostki w kręgosłupie – wspominała. – Byłam nawet w szpitalu, ale już po dwóch tygodniach wspinałam się znowu, bo to zdążyło się zrosnąć”. Innym razem pojechała wspinać się w skałki, będąc w gipsie, ze złamaną kością skokową, chodząc o kulach. „Znudziło mi się siedzenie w domu w charakterze inwalidki” – tłumaczyła. „Koledzy nie odradzali?” – dopytywała ją dziennikarka Barbara Rusowicz, ciekawa relacji innych wspinaczy, którzy widzieli Wandę wtedy w skałkach. Usłyszała: „Nie, nikt takich rzeczy nie odradza, bo to dom wariatów” – cytuje opowieści kolegów Rutkiewicz Anna Kamińska w poświęconej himalaistce książce pt. „Wanda”. Temat kobiet – taterniczek i himalaistek od zawsze budził emocje – często skrajne i sprzeczne.

Do dziś toczą się np. gorące dyskusje na temat tego, czy kobiety powinny pełnić służbę w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratowniczym. Niektórzy uważają ich służbę za nieocenioną – szczególnie w aspekcie medycznym i psychologicznym, inni uważają, że słabsza z natury od mężczyzny kobieta może generować odruch chronienia jej podczas wyprawy ratunkowej, obniżając w ten sposób skuteczność w sprawnym docieraniu do poszkodowanego. „Podobno gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Ale kobiety nie potrzebują szatańskich podszeptów, by iść tam, gdzie nawet czortowi się nie chce. Siła nieczysta musi jednak widzieć w kobiecie te cechy, które predysponują ją do dokonywania niemożliwego. Cechy powszechnie uznawane za męskie, przynależne płciowo, w praktyce często okazują się domeną kobiet. Twardość, zdecydowanie, siła psychiczna. Tatry są zupełnie inne od reszty polskich gór. Tamte miękko wybrzuszone, bez wyraźnie zaznaczonych szczytów, te spienione na wierzchołkach, ostre, budzące respekt, strach. Co skłoniło ludzi do próby zmierzenia się z ich graniami? Na początku, jak to zwykle bywa, potrzeba – w Tatrach w coraz to wyższe partie gór zapuszczali się kłusownicy. Jednak wraz z epoką romantyzmu na podhalańskie ścieżki zaczęli wchodzić turyści, po prostu, bez celu, dla wzbogacenia ducha o niezwykłe przeżycia.

Z czasem turystyka górska nabrała bardziej sportowego charakteru, potem była obowiązkowym krokiem do gór wyższych” – pisze we wstępie do książki „Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie” Agata Komosa – Styczeń. Autorka publikacji dowodzi na jej kartach, że kobiety w niczym nie ustępują mężczyznom, jeśli chodzi o skuteczność w zdobywaniu szczytów, wytrzymałość fizyczną, zręczność i odwagę. I, co ciekawe, żeńska turystyka tatrzańska ma dłuższą tradycję niż wielu mogłoby się zapewne wydawać. „Ile prawdy jest w tym, że pierwszą turystką, która w celach rekreacyjnych wybrała się w Tatry, była Beata Łaska, trudno stwierdzić. Jak to bywa w przypadku wszelkich początków, owiane są one nimbem tajemnicy i naznaczone piętnem niedoskonałości ludzkiej pamięci. Faktem jest, że pierwszą udokumentowaną wyprawą w Tatry (w tamtych czasach w Śnieżne Góry) była podróż Beaty Łaskiej primo voto Ostrogskiej. Wyprawa została opisana w rejestrze miasta Kieżmark (Liber Censuum et aliarium Diarium)”. Wyprawa ta miała miejsce 21 maja 1565 roku” – pisze Komosa – Styczeń.

„Czarodziejska gór władza”

Nie bez znaczenia, szczególnie dla wrażliwych na piękno kobiet, jest niepowtarzalny charakter tatrzańskich krajobrazów, budzących niekłamany zachwyt za każdym razem, kiedy dane nam jest podziwiać je na żywo. „Tatry, ów gród olbrzymi, na granicy ziemie naszej wszechmocną Przedwiecznego wzniesiony ręką, Tatry, owe wspaniałe, piękne góry nasze, przed niedawnymi jeszcze czasy znane tylko geologom i botanikom w celach naukowych zwiedzającym je, co rok wabią więcej miłośników przyrody dzikiej, olbrzymiej, groźnej, ale obok tego pełnej uroku i zachwycających im tylko właściwych piękności. Kto raz wstąpi w tajemniczą Tatrów głębię, kto raz odetchnie lekkiem, wonnem ich powietrzem, kto zapozna się z tym najpoczciwszym na świecie ludem, pod ich opieką i w ich cieniu wzrosłym, ten niezawodnie zostawi tam połowę serca; bo te wspaniałe szczyty, te czarujące doliny, rozkoszne polany, bystre potoki, jakiś niepojęty wpływ wywierają na całą istotę człowieka, wabią i przywiązują do siebie tak silnie, że tęsknimy za niemi jakby za drogą sercu osobą. Nikt podobno nie odgadł dotąd, w czem spoczywa owa czarodziejska gór władza; jest to zapewne jedna z tajemnic natury, której zaprzeczyć nie można, bo doświadczenie wszelkim rozumowaniom oprzeć się potrafi. Nie znam nikogo, kto by choć raz zwiedził te góry, a nie uległ temu niepojętemu ich wpływowi, kto by nie tęsknił za niemi, nie pragnął ujrzeć je raz jeszcze. Doznałam i ja tego wpływu i mnie opanował ów nieprzeparty pociąg, jaki ony wabią nas ku sobie” – pisała dziewiętnastowieczna autorka Maria Steczkowska w wydanych w Krakowie w 1858 roku „Obrazkach z podróży do Tatrów i Pienin”. Wielu turystów, niezależnie od płci, pamięta zapewne swoje pierwsze emocje, jakie wzbudził w nich widok najwyższych polskich gór. „Ociągając się trochę, jeszcze na wpół senna, podnoszę się i wyglądam przez okno. Boże! Ten skurcz serca nagle zatrzymanego, to ciśnienie gardła tamujące słowa, oddech! Uczucie niezwykłe, nieopisane, przejmujące… uczucie, jakbym już raz, gdzieś to wszystko widziała, przeżyła, jakbym po długich latach rozłąki i oczekiwania wracała do czegoś, co straciłam, do czegoś ukochanego, wytęsknionego, co żyło już tylko w najgłębszych, zapomnianych tajnikach serca – i nagle ukazało się całej potędze rzeczywistości! Daleko na horyzoncie, pod sinym, skłębionym wałem chmur rysował się wał drugi, równie błękitnawy, równie daleki i niedosiężony, powyzębiany, spiętrzony, dźwigający się ku niebu, wpleciony w zwisłą gęstwę chmur… – To Tatry! – powiedział mój ojciec” – wspominała Zofia Radwańska – Paryska, znawczyni Tatr, botanik, ratownik TOPR, współautorka „Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej”.

Odkryć to, co nowe

Rozkwit kobiecej turystyki wysokogórskiej przypadł na II połowę XX wieku. „W Tatrach spędzałam całe miesiące. Mieszkaliśmy w Kurniku, chatce przy schronisku nad Morskim Okiem. Jakie tam było barwne towarzystwo. Z całej Polski! Wszyscy żyliśmy w wielkiej zgodzie i przyjaźni – to były naprawdę rodzinne relacje. Nigdy nie czułam zazdrości ani rywalizacji, wspieraliśmy się w każdy możliwy sposób, od pożyczania sprzętu i rysowania schematów dróg po dzielenie się żywnością, która w tamtych czasach była bardzo skromna. Tak po prawdzie nie dojadaliśmy, bo kto mógł trzy miesiące chodzić po górach i mieć na to wszystko fundusze?” – opowiada w rozmowie z Agatą Komosą – Styczeń Małgorzata Surdej – Nyka, jedna z najlepszych taterniczek lat 60. Dziś Tatry wydają się o wiele bardziej dostępne niż kiedyś, bywają przez to także mocno zatłoczone. Ich dostępność często okazuje się pozorna i zwodnicza, mimo postępu technicznego, za sprawą którego możemy korzystać dziś z wielu udogodnień, wciąż jednak mamy do czynienia z tymi samymi groźnymi i pochłaniającymi co roku ofiary śmiertelne górami. Czego zazdroszczą pionierkom dzisiejsze zdobywczynie Tatr? „Tego, że robiły coś jako pierwsze. To jest dla mnie fascynujące, bo kiedy porównać ich osiągnięcia i sprzęt, którym się posługiwały, z umiejętnościami i sprzętem dzisiejszych wspinaczy, to te dawne podboje zaczynają zyskiwać w moich oczach” – mówi w opublikowanej na portalu gorskidomkultury.eu rozmowie z Elizą Kujan Anna Król, wspinaczka i autorka książki pt. „Kamienny Sufit. Opowieść o pierwszych taterniczkach. Historia osobista”. „Pewne drogi, które robiły moje bohaterki, nadal są dość trudne, jak na przykład «Klasyczna» na Zamarłej Turni – dziś już mocno wyślizgana, z obrywami. Z jednej strony z dzisiejszej perspektywy nie plasuje się w czołówce pod względem trudności, z drugiej nadal widać, że jej przejście wymaga odwagi i determinacji. To musiało być naprawdę fascynujące, przejść taką drogę po raz pierwszy… A dziś? Praktycznie wszystko już odkryliśmy… Tymczasem sto albo nawet osiemdziesiąt lat temu było wiele dziewiczych miejsc, w których można było czegoś nowego spróbować. A ja mam naturę, która pcha mnie do odkrywania nowych tematów” – dodaje taterniczka.

Agnieszka Żurek

Schreibe einen Kommentar

Deine E-Mail-Adresse wird nicht veröffentlicht. Erforderliche Felder sind mit * markiert