Irena Gut – Opdyke – drobna kobieta ze stali
„Przysięga Ireny” to polsko – kanadyjski film, prezentujący losy Ireny Gut (później: Gut – Opdyke), młodej polskiej pielęgniarki, która w czasie II wojny światowej uratowała od zagłady kilkunastu Żydów.
Jeśli wojna wybuchnie…
Dzieje Ireny są tak niezwykłe, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwe. Nic jednak w jej historii nie jest przypadkowe, ale stanowi efekt jej świadomych – i heroicznych – wyborów. „Z powodu naszego nazwiska wiele osób uważało, że jesteśmy niemieckiego pochodzenia, ale rodzice byli gorącymi polskimi patriotami. Byliśmy Polakami. Wychowano mnie tak, abym się tym szczyciła. Rodzice byli wspaniałomyślni i dobrzy dla każdego. Chore zwierzęta, sąsiedzi w nieszczęściu, zmęczeni wędrowcy – wszystkich rodzice otaczali życzliwością i opieką. W Częstochowie zajmowaliśmy się z dziewczęcą czułością wszystkimi chorymi i opuszczonymi zwierzętami w okolicy. Mali pacjenci – koty, psy, króliki, ptaki – trafiali do naszego domu, do mamusi, która potrafiła fachowo się nimi zaopiekować. Wyleczone zwierzęta wypuszczałyśmy na wolność lub znajdywałyśmy dla nich domy” – wspominała w swoich zapiskach Irena Gut. Duch samarytański kazał jej wybrać edukację w szkole pielęgniarskiej. Wybór ten był podyktowany także chęcią przysłużenia się ojczyźnie i spełnienia patriotycznego obowiązku.
„Jeśli wojna wybuchnie, muszę oddać Polsce, co się należy. W czasie wojny w mojej ojczyźnie będą potrzebne pielęgniarki. Napisałam do rodziców, że muszę zostać w Radomiu. Wiem, na czym polega mój patriotyczny obowiązek” – pisała Irena tuż przed wrześniem 1939 roku. I faktycznie, chwilę później wybuchła wojna. Zaraz na początku okupacji młoda kobieta została ciężko pobita i zgwałcona przez sowieckich żołnierzy. Nie złamało jej to jednak, choć wojenna próba okazała się nie do zniesienia nawet dla zawodowych żołnierzy. „Pierwszej nocy w lesie z koców skleciliśmy namioty. Niektórzy z nas spali w ciężarówkach, niektórzy na ziemi. Część nie spała w ogóle, tylko stała w ciemnościach (…). Rano odkryliśmy, że ośmiu żołnierzy, w tym oficerowie, popełniło w nocy samobójstwo, strzelając sobie w głowę lub podrzynając gardło. Tak rozpoczął się pierwszy dzień wygnania we własnym kraju. Gazety z triumfem ogłaszały sukcesy kampanii Armii Czerwonej w Finlandii i jej zwycięstwo nad Polakami. W milczeniu słuchałam relacji o rozbiciu polskiego wojska. Z trudem to znosiłam. Próbowałam uciec od myśli o rodzinie i o ukochanej Polsce, zaatakowanej z dwóch stron. Wiele wieczorów przesiedziałam w szpitalnej świetlicy, słuchając propagandowych wystąpień, opiewających zwycięstwa i zalety komunizmu” – wspominała młoda Polka.
Szalony projekt, który się udał
Irena Gut była mimowolnym świadkiem strasznej sceny, kiedy hitlerowski żołnierz zabił dziecko na oczach matki maleństwa. Wtedy przysięgła sobie, że jeśli tylko kiedykolwiek będzie mogła uratować ludzkie życie, zrobi to bez wahania. Przed takim wyborem stanęła już za chwilę. Niemieccy okupanci przydzielili ją do pracy przymusowej w szwalni i powierzyli jej nadzór nad grupą zatrudnionych tam Żydów. Irena nawiązała z nimi dobre relacje. Kiedy pewnego dnia podsłuchała rozmowę Niemców, z której dowiedziała się o planach likwidacji pobliskiego getta, uznała, że za wszelką cenę musi ratować „swoich” Żydów. Ona sama otrzymała wówczas propozycję pracy w roli służącej w rezydencji majora SS Eduarda Rügemera. I… tam właśnie postanowiła ukryć Żydów ze szwalni. Pomysł ten wydawał się kompletnie szalony i tak też określali go Żydzi. – A macie inne rozwiązanie? – pytała ich Irena. Świadoma, że ryzykuje życiem, postanowiła spróbować. Urządziła w piwnicy willi majora „mieszkanie” dla grupki swoich podopiecznych, ustalając z nimi specjalne kody porozumiewania się przy użyciu sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Przez długi czas wszystko wydawało się iść jak z płatka.
W czasie nieobecności majora Rügemera Irena Gut wypuszczała Żydów z piwnicy, aby mogli się wykąpać, napić gorącej kawy, a nawet… pograć na pianinie. W pewnym momencie Polka została poproszona o to, aby do żydowskiej kryjówki przyniosła środki konieczne do dokonania aborcji, ponieważ w jednej z ukrywanych rodzin poczęło się dziecko. – Wykluczone, nie zrobię tego. Nie pozwala mi na to moja religia – odpowiedziała Irena Gut. I choć urodzenie żydowskiego dziecka w niewoli, w piwnicy majora SS, wydawało się kompletnym szaleństwem, jednak się udało, a narodzony wówczas chłopczyk żyje do dziś i w 2024 roku odwiedził on Polskę z okazji premiery filmu „Przysięga Ireny”. Kiedy w końcu major SS dowiedział się o tym, że w jego piwnicy polska służąca ukrywa Żydów, wpadł w szał. Początkowo zamierzał donieść o tym odpowiednim władzom, w końcu jednak pod wpływem błagań Ireny, zgodził się dochować tajemnicy, jednak za cenę zmuszenia jej do pełnienia roli jego kochanki. Ukrywanych Żydów pod koniec wojny Irena przekazała w ręce polskich partyzantów, którzy zorganizowali ich bezpieczną ewakuację. Po wojnie większość z nich znalazła się w Izraelu i do końca życia utrzymywała kontakt z Ireną Gut.
„Niczego nie żałuję”
Jerozolimie uhonorował Irenę Gut -Opdyke tytułem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. „Była dla mnie jak druga matka. Bez niej bym nie żył. Ciepła, dobra, serdeczna, troskliwa… Poznałem ją dopiero jako dorosły człowiek. Moja mama bardzo przeżyła wojenną traumę, nie chciała mówić o tamtych czasach. Mój ojciec z kolei mówił sporo. Ale ja tego nie słyszałem. I nie chciałem słyszeć. Nie mogłem. To było za dużo dla małego dziecka. Te straszne rzeczy, które ludzie robili innym ludziom, do czego byli zdolni. Ta brutalność. Nawet, jeśli coś do mnie dochodziło, odrzucałem te treści, może w jakiś nieświadomy sposób broniłem się przed nimi. Jako dziecko nigdy nie pytałem, nie znałem więc tej historii. Ojciec dużo mówił, potem próbowałem to sobie przypominać, układać. Wiele, wiele lat później zapytałem też o to wszystko Irenę Gut, kiedy wreszcie ją poznałem. Spotkaliśmy się kilka razy. Ona mi opowiedziała o okolicznościach moich narodzin, o tej ucieczce do lasu, o dylematach, jakie wszyscy mieli ze względu na to, że dziecko może płaczem zagrażać życiu ich wszystkich. Mówiła, jak mnie broniła, jak bardzo chciała, żebym się urodził. Opowiedziała, jak przy porodzie pomógł leśniczy, który znał się na porodach zwierząt” – mówił podczas wizyty w Polsce Roman Haller, dziecko uratowane w czasie wojny przez Irenę Gut.
„Pod wieloma względami historia życia mojej matki wydaje się zbyt niewiarygodna, nawet dla Hollywood. Co takiego było w Irene Gut-Opdyke, że zeszła ze ścieżki najmniejszego oporu i zaangażowała się, podczas gdy tak wielu innych tego nie zrobiło? Czy to było jej wychowanie? Jej wiara? Co dawało jej odwagę i siłę do robienia tego, na co się zdecydowała? Jako jedynemu dziecku Ireny wiele razy zadawano mi te pytania. Wierzę, że odpowiedź można znaleźć, gdy przyjrzymy się jej działaniom, czynom i jej codziennemu życiu. Moja mama żyła zgodnie z dwoma najważniejszymi przykazaniami: kochaj Pana Boga całym swoim sercem i kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Krótka, prosta odpowiedź brzmi: wiara, przebaczenie i miłość! Moja mama uważała, że wcale nie posiadała wyjątkowej odwagi ani siły.
Wierzyła, że wszyscy możemy znaleźć się w różnych pozycjach i okolicznościach. Często powtarzała: „Odwaga to szept z Góry… Jeśli myślisz tylko głową, a nie sercem, twoja głowa powie ci: «To zbyt jest niebezpieczne… Nie rób tego». Dlatego musisz zaangażować swoje serce”. Dzień przed swoją śmiercią mówiła mi o tym, jak bardzo jest wdzięczna za swoje życie, za każdy jego dzień. Nie było w niej żalu ani goryczy, tylko wdzięczność. Mogłam tylko podziwiać jej postawę i mieć nadzieję na to, że pod koniec mojego życia także stwierdzę, że dobrze ukończyłam ten bieg” – pisze na stronie internetowej, upamiętniającej Irenę Gut – Opdyke jej córka Janina.
Michał Korwid