Historia

Rocznica deportacji do Auschwitz o. Maksymiliana

28 maja w podoświęcimskich Harmężach, gdzie od 30 lat istnieje franciszkańskie Centrum św. Maksymiliana, upamiętniono rocznicę wywiezienia św. Ojca Maksymiliana Kolbego do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau.

W rocznicę deportacji, Misjonarki Niepokalanej Ojca Kolbego i franciszkanie złożyli kwiaty w celi śmierci niemieckiego obozu. Towarzyszyła im figurka Matki Bożej zza drutów, wyrzeźbiona w 1940 r. przez Bolesława Kupca – więźnia Auschwitz.

Franciszkanin ojciec Maksymilian Maria Kolbe w obozie otrzymał numer 16670. Historyk z Muzeum Auschwitz Teresa Wontor-Cichy powiedziała w rozmowie z PAP, że początkowo trafił on do pracy przy zwożeniu żwiru na budowę parkanu przy krematorium. „Potem dołączył do komanda w Babicach, które budowało ogrodzenie wokół pastwiska. W Auschwitz o. Maksymilian szybko podupadł na zdrowiu. Trafił do szpitala obozowego. Więźniowie otoczyli go opieką. Gdy poczuł się lepiej, wręcz wypchnięto go ze szpitala w obawie, by nie został w nim uśmiercony.

Później trafiał do lżejszych prac, początkowo w pończoszarni, gdzie reperowano odzież, a później w kartoflarni przy kuchni. Pod koniec lipca 1941 r. z obozu uciekł więzień. Za karę zastępca komendanta Karl Fritzsch zarządził apel. Wybrał dziesięciu więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Wśród nich był Franciszek Gajowniczek”.

Franciszek Gajowniczek był tym wyborem załamany, nie chciał osierocić żony i dzieci. Wtedy z tłumu więźniów wyszedł o. Maksymilian Kolbe. „Czego chce ta polska świnia?” – zapytał esesman. „Jestem polskim księdzem katolickim. Chcę umrzeć za niego” – odpowiedział kapłan. Deklaracja o. Maksymiliana wywołała niemałe zdziwienie wśród Niemców. Zgodzili się na tę wymianę. Polski ksiądz trafił do celi śmierci, skazany na zagłodzenie.

Do końca życia modlił się, błogosławił swoim prześladowcom, śpiewał pieśni maryjne, udzielał rozgrzeszenia współwięźniom i pocieszał ich. „Z celi, w której znajdowali się ci biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca i śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel. Umarł po dwóch tygodniach zgładzony zastrzykiem fenolu. Ojciec Kolbe umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i przeklinali. Po jego słowach uspokajali się. Gdy miałem jego ciało z celi wynieść, siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte.

Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Wzrok o. Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy. SS-mani go znieść nie mogli i krzyczeli: Patrz na ziemię, nie na nas! Pewnego razu, podziwiając jego męstwo za życia, mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek” – wspominał Bruno Borowiec, tłumacz bloku śmierci w Auschwitz.

Oprac. Michalina Włodarska

Schreibe einen Kommentar

Deine E-Mail-Adresse wird nicht veröffentlicht. Erforderliche Felder sind mit * markiert