Heidelberg oczami polskiego turysty – niemiecki romantyzm pod zamkiem
Heidelberg – już sama nazwa brzmi jak tytuł ballady. Miasto otoczone wzgórzami, z rzeką płynącą przez samo serce i ruinami zamku czuwającymi nad dachami Altstadt. To nie był zwykły weekend. To była podróż w świat ciszy, historii i… poezji.
Zacząłem od Starego Miasta – brukowane ulice, niskie fasady i kawiarnie z krzesłami na zewnątrz mimo chłodnego powietrza. Słychać było śmiech studentów – Heidelberg to przecież miasto uniwersyteckie z najstarszym uniwersytetem w Niemczech. Widać to i czuć. Atmosfera młodości miesza się tu z duchem starej Europy.
Zamek, choć częściowo zrujnowany, robi piorunujące wrażenie. Wszedłem pieszo, klucząc między drzewami i stopniami, a widok ze wzgórza był jak z obrazu: czerwone dachy, płynący spokojnie Neckar, most z łukami i zielone pagórki w tle. W środku – ogromna beczka wina i tarasy pełne widoków.
Popołudnie spędziłem po drugiej stronie rzeki – na Philosophenweg, czyli ścieżce filozofów. Podobno chodzili tędy poeci, myśliciele i naukowcy. Zrozumiałem dlaczego – widoki są idealne do kontemplacji. Poniżej, w jednej z kawiarni z widokiem, zjadłem lekki obiad i po prostu patrzyłem na miasto.
Wieczorem wróciłem do centrum – tłumy się rozeszły, zapaliły się latarnie. Wziąłem kufel lokalnego piwa, usiadłem przy fontannie i pozwoliłem, by Heidelberg mnie otulił. Bo to miasto właśnie tak działa – nie atakuje, tylko delikatnie wciąga. A kiedy już złapie, trudno je potem wyrzucić z głowy.