Lüneburg oczami polskiego turysty – miasteczko z czerwonej cegły i solnej legendy
Nie spodziewałem się, że tak niewielkie miasteczko jak Lüneburg potrafi wywołać tyle emocji. Przypominało mi trochę Toruń – ceglaste kamienice, krzyżacka historia, rynek otoczony wieżami. Ale tu wszystko było bardziej… niemieckie. Precyzyjne, zadbane, a przy tym swojskie.
Centrum miasta otacza historia – dawny spichlerz solny, ratusz, kościoły, mosty i nabrzeża. Lüneburg był przez wieki potęgą – wydobycie soli dało mu fortunę. Spacerując wzdłuż rzeki Ilmenau, mijałem dawne dźwigi portowe, młyny, drewniane magazyny. Wiele z nich zamieniono dziś na restauracje i galerie.
Jednym z moich ulubionych miejsc był Stintmarkt – dawny targ rybny. W weekendy wypełnia się kawiarniami, piwnymi ogródkami i muzyką na żywo. Ludzie siadają nad wodą, rozmawiają, jedzą, słuchają. Tam też spróbowałem lokalnego przysmaku – ryby wędzonej z sosem jogurtowym, podanej w bułce. Proste, ale wyjątkowe.
Drugi dzień poświęciłem muzeum soli – ciekawe, interaktywne, świetne także dla dorosłych. Dowiedziałem się, jak sól zmieniała bieg historii miasta. Potem wspiąłem się na wieżę kościoła św. Jana – panorama zapierała dech. Czerwona cegła, zieleń i błękit nieba tworzyły niesamowitą kompozycję.
Lüneburg to miejsce, które nie krzyczy: „Przyjedź!”. Ale jeśli już przyjedziesz, zostawia w sercu coś ciepłego. I choć nie spędzisz tu tygodnia, dwa dni wystarczą, by się zakochać.