Subiektywny bilans 15 lat Polski w UE
Od wyborów w 2015 roku nieustannie słyszymy z ust polityków opozycji, celebrytów i innych „autorytetów moralnych”, że PiS wyprowadza Polskę z Unii. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością ani z programem rządzącej partii. Dobrze wiemy, że nie o ocenę faktów chodzi, lecz o ich kreowanie.
Tymczasem o wiele ciekawsze jest spojrzenie na sytuację naszego kraju po półtorej dekadzie członkostwa we Wspólnocie – z perspektywy Polaka patrioty, mieszkającego poza granicami kraju od blisko 30 lat. Europejski mainstream nie dopuszcza rzeczowej krytyki Unii. Istnieje jedynie podział na „euroentuzjastę” i „sceptyka”, przy czym ten drugi jest od razu z jakiejkolwiek debaty wykluczony, bo rzekomo chce rozpadu, a nawet upadku, Unii. Tak wcale nie jest. Chodzi o uporządkowanie kilku kwestii – o rzeczową debatę . Czym jest Unia? Unia Europejska jest związkiem krajów, które prowadzą politykę gospodarczą, kulturową, (po części i w zamierzeniu) obronną itd., z wolnym przepływem towarów, usług, pracowników. Jednak każdy kraj prowadzi politykę, która służy przede wszystkim jej obywatelom. Nie ma w polityce międzynarodowej bezinteresownych poczynań, tak jak nie ma i nie było „darmowych obiadów” Kuronia. Dlaczego więc Niemcy (nasz największy unijny sąsiad), były najgorętszym orędownikiem przystąpienia Polski do Unii? Dlaczego chciały nam dać pieniądze na rozbudowę infrastuktury, budowę autostrad, modernizację wsi. Ot tak, bo nas lubią? Takie bajki może sprzedawać wierchuszka euroentuzjastycznych partii na paradach Schumana lub innych unijnych wydarzeniach.
Po pierwsze – Niemcom po zjednoczeniu zależało na oddaleniu od siebie zewnętrznej granicy Wspólnoty tak, aby nie ponosić odpowiedzialności za jej ochronę (jak to się sprawdziło w rzeczywistości widzieliśmy podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku). Drugim – o wiele ważniejszym interesem Niemiec było otwarcie gigantycznego rynku zbytu w nowych krajach członkowskich UE, pośród których Polska była krajem największym. 40 milionów konsumentów, po latach komunistycznej zapaści i niedostatku, nareszcie doczekało się dostępu do dóbr, które w PRL-u nie były dla większości dostępne (młodzi już nie wiedzą, czym były PEWEKSY, a słowo cinkciarz znają jedynie z reklamy kantoru internetowego). Po podpisaniu Traktatu Akcesyjnego Polacy szybko zostali zalani produktami zachodnimi i mimo niewielkiej zamożności zaczęli je kupować. Dla tych, którzy nie mieli wystarczających środków, szybko znalazły się kredyty bankowe. Nic w tym nagannego, rodzime produkty były złe, albo nie było ich wcale. Elity III RP zamiast szybko i sprawnie dokonać audytu przedsiębiorstw i firm – kluczowych dla gospodarki, odsprzedały większość z nich za przysłowiową złotówkę w ramach „prywatyzacji” zagranicznym często monopolistom (np. Telekomunikację Polską France Telecom). Kto słuchał wtedy śp. Jana Olszewskiego?
Państwo polskie prywatyzowało na szeroką skalę, a politycy (i nierzadko ich rodziny), na to zezwalający, byli potem nagradzani synekurami w przejętych firmach lub w unijnych strukturach. Niemcy, Francja i Wielka Brytania (gospodarczo najsilniejsze kraje Unii) kupowały polskie firmy lub otwierały swoje markety, banki, media. W mediach, wcześniej wykupionych przez niemieckie koncerny, prawie każda inwestycja unijna była sprzedawana jako niemal charytatywna dobroczynność ze strony Unii/Niemiec. Przekazywano środki na budowę dróg, autostrad i linii kolejowych, które dziwnym trafem zawsze biegły z zachodu na wschód, nigdy nie łączyły północy z południem. Przypadek, czy po prostu interes w tym, by produkty z Zachodu szybko i sprawnie trafiały na polski, a dalej na ukraiński i rosyjski rynek, a do Niemiec jechały z Polski podzespoły do niemieckich aut i maszyn, wyprodukowane w oddziałach niemieckich firm, dzięki taniej polskiej sile roboczej. Günther Hermann Oettinger – komisarz unijny wyznał w chwili szczerości (gdy szalały pomysły ukarania Polski przez ukrócenie lub zawieszenie środków unijnych), że z każdego euro 85 centów wraca do unijnego vel niemieckiego budżetu.
Polskim firmom, które, dzięki mądremu planowaniu i zarządzaniu, stały się konkurencyjne dla zagranicznych w swojej branży, bardzo utrudnia się wejście na unijne rynki. Przykładem może być walka o zachodnie rynki jednego z wiodących polskich producentów okien. Ile jest polskich sklepów w Niemczech, ile polskich banków, ile koncernów medialnych? Nasze firmy dysponują już odpowiednim kapitałem. Jedynie Orlen mógł wejść na niemiecki rynek stacji benzynowych wyłącznie dzięki ustawie antymonopolowej. Gdy Polska stała się potęgą europejską w branży transportowej, Parlament Europejski przegłosował niemiecko-francuskie plany ujednolicenia płac dla kierowców, poruszających się po unijnych krajach.
Z Polski, po akcesji do UE, wyjechało kilka milionów młodych rodaków, którzy swoją pracą wytwarzają dobrobyt unijnych krajów, a dzięki odprowadzanym składkom zasilają tamtejszą opiekę zdrowotną i system emerytalny. Dzisiaj w Polsce przestało istnieć bezrobocie, brakuje rąk do pracy. Staliśmy się krajem atrakcyjnym dla Ukraińców, przebywa ich w Polsce ok. 1,5 miliona. Ukraińcy łatwiej się integrują, pochodzą bowiem z tego samego kręgu kulturowego i językowego.
Jesteśmy partnerem w Unii. Chcemy mieć prawo i możliwość o niej dyskutować, jesteśmy jej pełnoprawnym członkiem. Polskie firmy muszą być traktowane na równych warunkach jak niemieckie i francuskie. Niech będzie to Unia, w której fundacje polsko-niemieckie będą faktycznie polsko-niemieckie, a nie, jak to obecnie często bywa, w rzeczywistości niemieckie, prowadzące wyłącznie swoją politykę kulturowo-historyczną. Niech będzie to Unia, o jakiej marzyli jej ojcowie założyciele – Schuman, Adenauer i inni, Unia odwołująca się do swych chrześcijańskich korzeni.
Wojciech Wilczek
Klub Gazety Polskiej w Essen
Polska Lista Wyborcza
„POLACY w ESSEN”